liliputek |
Wysłany: Wto 12:11, 02 Gru 2008 Temat postu: |
|
polecam "trzepot skrzydeł " Grocholi
"A ja byłam właściwie szczęśliwa. Właściwie, to dobre słowo. Taka przykrywka do wszystkiego, czego nie chcemy powiedzieć. Właściwie dobrze, to znaczy, nie, nie dobrze, ale prawie źle, ale po co ci o tym mówić. Właściwie zdrowa, to znaczy chora, może była chora, może jeszcze nie doszła do siebie, więc właściwie zdrowa, ale nie twoja sprawa. Właściwie myślałam, żeby do ciebie zadzwonić… to znaczy, nie, nie chciałam dzwonić, ale nie wiem, co powiedzieć, więc słowo właściwie i tak da ci do zrozumienia, że nie dzwoń ty również.
Właściwie mam czas i głos tylko się zawiesza na tym słowie właściwie. Jakby to słowo miało swój specjalny akcent, niepolski, lekko przeciągły, śpiewny, następujący po sylabie wła… oddzielony pauzą od reszty.
Właściwie - znaczy prawie kłamstwo.
Właściwie nic mi nie jest.
To znaczy jest mi wszystko.
Ale zanim byłam właściwie szczęśliwa, to byłam szczęśliwa, a przynajmniej tak mi się wydawało. Choć nie, jeszcze wtedy nie wydawało mi się. Jeszcze wtedy śmiałam się i oczy miałam błyszczące, wiedziałam, że jestem kochana, bo przecież jeśli ktoś tak bardzo chce z tobą być, kochać się, mówić o przyszłości, mieć dzieci, to chyba znaczy, że cię kocha, prawda?
Ślub był właściwie udany, bardzo chciałam, żeby również na samochodzie były blade róże, och tak, wiem, że to sztampa i kicz, ale tak sobie kiedyś wymyśliłam, a w tym dniu marzenia się spełniają, ale on nie kupił tych róż, bladych, które miały leżeć na masce przed moimi oczami, przed oczami innych, tych róż, które miały przyjmować uśmiechy ludzi: „patrz, patrz, do ślubu jadą”, nie kupił, taka drobnostka, takie nic, taka obietnica bez spełnienia, nieważna.
- Ojej, zapomniałem, to co, przecież nie rozmyślisz się z powodu takiego głupstwa? Nie psuj nam tego specjalnego dnia! No, nie wygłupiaj się… No, kochanie…
I kochanie udało, że to nic ważnego, chociaż to było dla kochania ważne.
Ale uśmiechnęłam się i dałam się pocałować na przepraszam, bo uznałam, że nie psuj nam tego dnia ― to są przeprosiny.
To z miłości.
A potem matka mojego męża pocałowała mnie właściwie serdecznie i powiedziała, że to był bardzo ładny ślub, chociaż ślub z Krystyną był bardzo piękny, i przyjęcie jest miłe, chociaż przyjęcie na pierwszym ślubie syna było w wynajętej restauracji, ale tu też jest doprawdy bardzo, ale to bardzo miło, i że z całego serca życzy mi szczęścia, bo jej syn jest cudownym chłopcem, choć, oczywiście, Krysia tego nie umiała docenić, ale ja, ja to co innego…
A potem mój teść pocałował mnie serdecznie w oba policzki, klepnął w pośladek i powiedział:
- Zdrowia, zdrowia i szczęścia, bo zdrowie to i ci na Kursku mieli, ha, ha!
I dodał:
- Krysiu.
Choć mam na imię Hanka.
Wyszłam za mąż, mimo że miałam być drugą żoną.
To dobrze, myślałam, to dobrze, bo on już wie, już się sparzył, już zrozumiał, co jest ważne, jakich błędów nie popełniać, a ja wierzę i ufam, i nie boję się, bo przecież nie przekreśla się człowieka tylko dlatego, że był kiedyś żonaty, niedawno i krótko, to była pomyłka, człowiek nie jest doskonały, popełnia błędy, te błędy go nie dyskwalifikują, przecież człowiek może się pomylić, a poza tym to ona odeszła, on nie był winny rozpadu tego związku, tamta żona, Krystyna, odeszła i nawet mu o tym nie powiedziała, nie uprzedziła, nic, po prostu wrócił pewnego dnia do domu, a tam nie ma jej rzeczy, nie ma tapczanu, który był jej i jej książek nie ma ani płyt, i ani słowa; sąsiedzi wiedzieli o wszystkim, pomagali jej się pakować, znosili ten tapczan i te pudła, a on nie wiedział o niczym, jakie to straszne musiało być, jakie upokarzające być musiało, więc to nie jego wina była, to małżeństwo nieudane i krótkie.
I jak się potem nie mógł pozbierać, jak próbował rozmawiać, szukać kontaktu, wyjaśniać, ale niczego się nie dowiedział, bo ona odkładała słuchawkę, kiedy dzwonił, a potem zastrzegła numer, a potem zagroziła, że złoży doniesienie, jeśli ją będzie nękał, nękał! Tylko pozew przyszedł i w sądzie się spotkali. A przecież ludzie powinni się rozstawać w przyjaźni, prawda? Ale ona nawet tej szansy nie dała, tak jakby nie była żoną, jakby przechodniem była w jego życiu.
I on naprawdę cierpiał, właśnie wtedy go poznałam, smutny był i zrozpaczony był, aż bolało patrzeć.
- Już nie zaufam żadnej kobiecie ― mówił, a ja wiedziałam, że to nieprawda, bo zobaczy, jaka jestem, zobaczy, że nie wszystkie kobiety są takie.
Chociaż jeszcze wtedy go nie kochałam, tylko serce mi się krajało, że mężczyzna tak może cierpieć.
I nienawidziłam Kryśki, tej jego pierwszej żony, i zazdrościłam jej, że tak ją kochał.
- Ty jesteś moją szansą od losu ― mówił i przytulał mnie do siebie, w autobusie linii sto siedemdziesiąt pięć, przy tylnej szybie, i całował mnie w usta, mimo że autobus był pełen ludzi. Pochylałam głowę, a on podnosił mi brodę i mówił:
- Niech wszyscy widzą, że cię kocham.
I wszyscy widzieli, a ja rumieniłam się z rozkoszy.
Za bezwstyd swojego męża się rumieniłam i z radości.
Nie wstydził się mnie.
Ja wstydziłam się siebie. Od zawsze.
Postanowiłam do Ciebie pisać, bo tak mi lżej. Nie znasz mnie, mimo że mnie kochasz, jestem pewna. Czułam Twoją miłość, ale nie byłam uczciwa wobec ciebie.
Nie każdemu jest dana taka szansa, żeby choć przez moment pobyć sobą, porzucić to, do czego się przyzwyczailiśmy, każda zmiana budzi niechęć i strach, a sytuacje graniczne, kiedy chcemy być prawdziwi, szybko mijają, codzienna rzeczywistość oblepia nas znowu tym, co znane i dlatego bezpieczne, i jeśli nie wykorzystam tego momentu, przyjdzie jak zwykle, po co, przecież to niepotrzebne, dobrze było, jak było, zapomnę, czas leczy rany…
Nie mogę tej chwili przegapić, teraz chcę być uczciwa wobec Ciebie i siebie, więc siedzę i piszę, żeby kiedyś nie żałować, że zrezygnowałam z jedynego w życiu ważnego spotkania. Chcę sobie i Tobie dać czas, bo jak się mamy kochać, skoro za mało siebie znamy, a może nie znamy się w ogóle?
Zacznę pierwsza, a potem obiecaj, że jakoś odpowiesz. Dasz znak. Może dowiem się o tym, czego nie wiem, czego nie potrafiliśmy sobie wcześniej powiedzieć.
Niemożliwe?
Nie czujemy się kochani, dopóki choć jedna osoba na ziemi nas nie pozna dogłębnie. Takimi, jakimi jesteśmy naprawdę, a nie takimi, jakimi chcielibyśmy być.
Więc ja zacznę, a potem może Ty jakoś… dasz mi się jakoś poznać, dobrze?
Choć nie wiem jak. Ale pomożesz, już wiem.
Boże, nie wiedziałam, że to takie trudne. Więc nie chcę kiedyś żałować, że czegoś nie powiedziałam, choć dzisiaj żałuję, że o tyle rzeczy nie zapytałam, chciałabym Cię poznać, ale najpierw chcę, byś ty mnie poznał. To nie jest łatwe, ale zaczynam.
Zacznę od początku, od samiusieńkiego. Zawsze miałam wrażenie, że urodziłam się z dużą raną. W boku. Wiem, że nikt o tym nie wiedział, ale prawie pamiętam, jak pytałam, a nikt nie słyszał tego mojego pytania, skąd ta rana. I ponieważ nikt nie słyszał pytania, nikt mi nie odpowiadał. To była pierwsza straszna rzecz.
Rana była świeża. Cały czas. Tak jakby ktoś zerwał skórę na dobre. Nie naskórek. Z naskórkiem rzecz się ma zupełnie inaczej niż ze skórą. Naskórek można przekłuwać w tę i we w tę, wkłuwać się w niego i nic się nie dzieje. Kiedyś na lekcji matematyki wkłułam szpilki we wszystkie palce i chodziłam na przerwie z rozczapierzonymi dłońmi, budząc zachwyt u chłopaków, bo fajnie to wyglądało. Zakochał się we mnie Mirek, kiedy zobaczył, co mogę zrobić ze swoją skórą i szpilkami. Kochał się zresztą we mnie uparcie przez całą szkołę podstawową, aż się otruł gazem. Nieobowiązująco się otruł, tak samo jak nieobowiązująco mnie kochał. A otruł się nieobowiązująco, ponieważ zostawił otwarte drzwi na klatkę schodową, otwarte drzwi do mieszkania i otwarte drzwi do kuchni, w której wsadził głowę do piekarnika, odkręciwszy gaz. Sąsiadka, z ciekawości, co się dzieje, bo drzwi otwarte, weszła i zobaczyła go w tej kuchence i natychmiast kazała mu wyjąć głowę z piekarnika i wstać. Dzisiaj Mirek jest dyrektorem składu celnego i ma czwórkę dzieci i żonę, która przynosi mu z ulicy zbłąkane psy.
Więc musiałam budzić od początku jakieś silne uczucia, prawda?
Z literatury wynika, że tak jak ów Mirek zwykle robią kobiety. Nie patrzą na nic, tylko wsadzają głowy do piekarnika. Mężczyźni raczej skaczą z bardzo wysoka albo strzelają sobie w głowę, no, w filmach. Niektórzy skaczą i jednocześnie strzelają. Nagrodę Darwina, przyznawaną dla głupców, którzy sami eliminują się z łańcucha ewolucji, dostał jeden pan, który powiesił się na drzewie rosnącym na urwisku nad morzem, przedtem wziął mnóstwo środków nasennych, śmiertelną dawkę, na wypadek, gdyby to powieszenie nie wyszło. I jeszcze na wszelki wypadek strzelił do siebie w momencie, gdy włożył głowę w pętlę. Ale strzelił niecelnie, kula przerwała sznur, na którym był powieszony, a on spadł do morza i wyrzygał wszystkie tabletki, bo opił się słonej wody.
A jak go uratowali rybacy, to się okazało, że nie można go uratować, bo wpadł w hipotermię i nie przeżył, czyli jednak postawił na swoim, mimo że przecież Anioł Stróż zrobił wszystko, co do niego należało.
Ja też jakiś czas temu wzięłam dużo tabletek relanium, bo tylko te mogłam załatwić. Czterdzieści tabletek. Myślałam, że są 0,5, ale były 0,2.
Kiedy połknęłam wszystkie, a była już noc, serce zaczęło trzepotać i to trzepotanie było przerażające. Trzepotanie było coraz szybsze, pobiegłam do kuchni, wypiłam prawie litr mleka i chciałam wymiotować, ale nie mogłam. Wtedy strach powrócił i pojęłam, że to trzepotanie ze strachu, nie z czego innego, bo przecież nawet czterdzieści tabletek nie zaczyna działać zaraz po połknięciu. Kiedy opierałam się rękami o muszlę klozetową i starałam się zachowywać jak najciszej, żeby on się nie zorientował, usłyszałam pukanie do drzwi.
I:— co ty tam robisz? ― zapytał a ja powiedziałam — nic, już wychodzę ― i wyszłam ci położyłam się w naszym wspólnym dużym łóżku, chociaż chciałam powiedzieć:zadzwoń po pogotowie, zrobiłam głupstwo, niech mi zrobią płukanie żołądka, uratuj mnie…
Ale wtedy już się bałam.
Następnego dnia nie poszłam do pracy, spałam do popołudnia, spałam jeszcze, gdy on wrócił. Powiedziałam:
— Źle się czuję, przepraszam, przepraszam ― bo obiad był niegotowy i dodałam: - Musiałam się położyć, przepraszam.
Ale on nie gniewał się na mnie tego dnia, zrobił mi herbatę i dał aspirynę. Udałam, że połykam, a wyplułam tabletkę do szklanki.
Dlaczego połknęłam to relanium?
Bo myślałam, że jestem słaba i że dłużej nie wytrzymam.
Myliłam się.
Byłam silna i wiele mogłam wytrzymać." |
|